"The Affair" (2×01): Nadchodzi burza
Marta Wawrzyn
5 października 2015, 12:30
Po dwóch tygodniach szukania z lupą plusów tam, gdzie ich nie było, wreszcie zostaliśmy nagrodzeni. Wróciło "The Affair" – i cóż to jest za powrót! Spoilery.
Po dwóch tygodniach szukania z lupą plusów tam, gdzie ich nie było, wreszcie zostaliśmy nagrodzeni. Wróciło "The Affair" – i cóż to jest za powrót! Spoilery.
Kiedy skończył się pierwszy odcinek nowego sezonu "The Affair" i Noah powiedział do Helen "dziękuję", przez chwilę siedziałam nieruchomo, starając się pojąć, jak to możliwe, że to wciąż działa, i to na tylu różnych poziomach naraz. Niby mamy tu historię zupełnie zwyczajnego romansu i morderstwa (czy też pechowego wypadku), a jednak trudno byłoby sprowadzić serial do tego. Specyficzny sposób narracji – na który składa się i przedstawianie tej samej historii z różnych punktów widzenia, i opowiadanie jej nie linearnie, lecz wyrywkowo – robi różnicę i jest to różnica ogromna.
Skromny, kameralny serial o romansie i jego skutkach ogląda się niczym dobry thriller, bo z jednej strony próbujemy rozgryźć emocje stron w to wszystko uwikłanych, a z drugiej – zastanawiamy się cały czas, co właściwie się wydarzyło i kto skończy z kim. I na obu poziomach to po prostu działa. Nie ma drugiego serialu, który tak zajmująco opowiadałby o zwykłych emocjach zwykłych ludzi i jednocześnie wciągał w pełną twistów opowieść. Scenariusz "The Affair" jest po prostu wyśmienity – rewelacyjnie napisany i przemyślany pod każdym względem – a bohaterowie skomplikowani, dający się lubić i przede wszystkim wiarygodni psychologicznie.
Po ostatniej scenie jest więcej niż jasne, że Helen, która zapewne wiele przeszła przez te lata, nie zapomniała o swoim byłym mężu. Prawdopodobnie nigdy nie przestała go kochać, pomimo jego romansu, który przerodził się w coś więcej, i pomimo tego, że sama w celibacie przez ten czas nie żyła. Trochę się obawiałam tego, jak będzie wyglądać opowiadanie tej historii z czterech różnych perspektyw. A tu proszę, na razie jest świetnie – perspektywa Helen prezentuje się na ekranie świeżo i zachwyca pod każdym względem.
Tak jak niekwestionowaną gwiazdą pierwszego sezonu była Ruth Wilson, teraz tę rolę zapewne przejmie Maura Tierney, która jest wyśmienita od pierwszej do ostatniej sceny, nie tylko przez "swoje" pół godziny. Widzimy bardzo dokładnie, co się z nią działo tuż po tym, jak Noah przyznał się do romansu. Wino, trawka, imprezy, seks z Maxem – dawnym kolegą ze studiów, który bardzo o nią dba, a ona i tak płacze pod prysznicem. I w tym momencie jasne staje się, że w zasadzie nie znaliśmy do tej pory Helen – to była zdradzona żona i matka czwórki dzieci, dość jednowymiarowa i reagująca dokładnie tak, jak reagowałaby każda kobieta w takiej sytuacji.
Kiedy Max mówi, że ona pewnie nienawidzi pieniędzy, bo zawsze była taką artystyczną duszą, dziwimy się, iż ktoś może tak postrzegać tę kobietę. A potem widzimy ją z trawką w środku miasta, na imprezie swojej matki, w sympatycznej scenie kolacji z dziećmi – i zaczynamy rozumieć, jak wiele twarzy ma Helen. I jak genialny i przemyślany jest scenariusz Sarah Treem i jej ekipy. Wszystko, wszyściuteńko ma tu swoje miejsce i jest po coś.
Jak zwykle najwięcej frajdy sprawiła mi sama forma – czyli obserwowanie tego samego dnia z perspektywy rozwodzących się małżonków. Noah w tym czasie żył w raju z Alison, pisał książkę i był szczęśliwym człowiekiem. Jeśli nie liczyć pewnego snu, który możemy interpretować dosłownie, jako dokładne wspomnienie czegoś, co się wydarzyło, ale jeśli to zrobimy, to prawdopodobnie będziemy w błędzie.
Widzimy więc go podczas spotkania z wydawcą, któremu sugeruje bardziej subtelne zakończenie książki, następnie podczas wojny z teściową o kubki, książki i obraz namalowany przez ojca, a w końcu podczas spotkania z Helen i mediatorem, rzucającym w jego wersji zdarzeń wyjątkowo niewłaściwymi żarcikami. W międzyczasie jeszcze zahaczamy o dzieciaki, zdruzgotane tym, co robią rodzice. Helen wydaje się tutaj nieprzyjemna – oschła, chłodna i zdecydowana, żeby zakończyć to jak najszybciej i odejść z niczym. Noah podkreśla, że ma teraz pieniądze, ona nie potrafi ukryć zdziwienia.
W wersji Helen Noah wciąż jest tak samo spłukany, bo rzecz się dzieje przed spotkaniem z wydawcą. Wybucha kolejna kłótnia o pieniądze jej rodziców. W odpowiedzi na pytanie, czy Noah mieszka teraz sam, pada kłamstwo. Charakterystyczne jest też to, że oboje mają na sobie czarne stroje. W jego wersji było dużo jaśniej.
W obu rzeczywistościach dzień kończy się burzą, w obu pojawia się jakiś niepokój. Noah niby jest szczęśliwy z Alison, ale zdaje się wyczuwać, że to przejściowe. Helen, adorowana przez Maxa, który dba o nią pod każdym względem, wyraźnie tęskni za obrazem na ścianie i wszystkim, czego był on symbolem. Słowa "to skomplikowane", którymi Noah stara się wyjaśnić synowi emocje dorosłych, najlepiej to wszystko oddają. Tak jak on niby jest szczęśliwy, ale nie do końca, tak Helen nie sprawia wrażenia, jakby skończył jej się świat. Owszem, wydaje się otępiała i przygnieciona ciężarem tego, co na nią spadło, ale trzyma fason, przynajmniej na zewnątrz.
Oprócz aresztowania i procesu Noah to właśnie ona i jej sytuacja będą najprawdopodobniej najlepszą rzeczą w tym sezonie. Maura Tierney miała zaledwie pół godziny, żeby pokazać, co potrafi, i cóż to był za popis! Poznaliśmy całkiem nieźle kilka oblicz Helen, a to przecież nie koniec, to dopiero początek. Zdradzona kobieta w średnim wieku staje się na naszych oczach osobą z krwi i kości, reagującą inaczej niż sądziliśmy, że będzie reagować, i na dodatek po latach pojawiającą się ponownie w życiu Noah, w momencie kiedy on liczył na Alison. To, co się stało w międzyczasie, z pewnością będzie fascynujące w swojej zwyczajności.
Bo takie właśnie jest "The Affair", które z dobrze znanych elementów tworzy coś niezwykłego. Niby nie ma tu niczego, czego nie widzieliśmy wcześniej – a jednak ten miks wciąż wydaje się niesamowicie świeży. Rok temu największą atrakcją był sam sposób narracji, który co chwila nas zaskakiwał i prowadził do bezustannego analizowania punktów widzenia. Kto mówi prawdę, kto bezczelnie kłamie, kto lekko koloryzuje, kto ma dziury w pamięci? Jak postrzegają te same sytuacje faceci, a jak kobiety? Teraz do tego już jesteśmy przyzwyczajeni i chcemy czegoś więcej niż tylko umiejętnej żonglerki psychologią postaci. I jest duża szansa, że dostaniemy coś więcej.
Maura Tierney właśnie udowodniła, że zwykła historia zdradzanej żony może przykuć do ekranu. Nie mam wątpliwości, że w kolejnych tygodniach tak samo przyjemnie nas zaskoczy Joshua Jackson. Twórczyni "The Affair" dobrze wie, co robi, nie zważa na krytykę tych, którzy chcą, aby jej serial był czymś, czym nie jest, i jak na razie wygrywa. To znaczy tworzy serial, który, owszem, ma garstkę widzów, ale za to pochłania ich bez reszty. I jestem pewna, że to się nie zmieni, nawet jeśli w drugim sezonie będziemy zachwycać się czymś zupełnie innym niż rok temu.