Pazurkiem po ekranie #93: Z górki na pazurki…?
Marta Wawrzyn
1 października 2015, 21:03
Amerykańska telewizja od tygodnia funduje nam przedziwną jazdę bez trzymanki przez pola nieudanych pomysłów i spapranych scenariuszy ku niechybnej zagładzie. Ale, o dziwo, zdarzają się też przyjemne niespodzianki. I to przede wszystkim o nich dziś będzie – choć nie tylko.
Amerykańska telewizja od tygodnia funduje nam przedziwną jazdę bez trzymanki przez pola nieudanych pomysłów i spapranych scenariuszy ku niechybnej zagładzie. Ale, o dziwo, zdarzają się też przyjemne niespodzianki. I to przede wszystkim o nich dziś będzie – choć nie tylko.
Tak jest w zasadzie co roku. Człowiek przewiduje, zgaduje i marzy, a potem w paręnaście dni szlag to wszystko trafia i nie pozostaje nic innego niż przyznać się do własnych słabości. Znów się okazuje, że trailery i opisy nie powiedziały wszystkiego, a nawet jeśli mówiły całkiem dużo, to były zwyczajnie ignorowane. Bo przecież taki świetny pomysł, z takimi fajnymi aktorami – jak to ma się nie udać!? W 90% jesiennych przypadków nie udaje się. Tak po prostu.
Jedne przypadki bolą mniej, "Scream Queens" boli tak bardzo…
…że aż obejrzałam kolejny odcinek w nadziei na jakiś cud chyba. I okazało się, że może być jeszcze gorzej. Nawet fajne dialogi gdzieś znikły, została tylko ta idiotyczna papka – za głupia, żeby traktować ją poważnie, i nie na tyle absurdalna, żeby się przy tym dobrze bawić. Gdyby cały serial był taki jak scena walki na kije bejsbolowe i piły maszynowe przy dźwiękach Backstreet Boys, byłabym przeszczęśliwa. Niestety, aby dobrnąć do takiej sceny, trzeba przebić się przez całe morze mułu. Pewnie zerknę na jeszcze jeden odcinek, ale kurcze, jestem zła. Myślałam, że kto jak kto, ale Ryan Murphy tego nie schrzani. Schrzanił. Bardzo.
Zamiast "Scream Queens" zobaczcie lepiej teledysk do "Everybody" – to się nazywa kiczowaty klimat!
Co by było gdyby "Homeland" i "Plotkara" miały dziecko?
Zgadliście, nazywałoby się ono "Quantico"! Z jakiegoś powodu dopiero po premierze serialu Josha Safrana zauważyłam, że to właśnie producent "Plotkary" jest tutaj głównym pomysłodawcą. Gdybym nie przeoczyła tej informacji wcześniej, pewnie inaczej podeszłabym do tego specyficznego dzieła i nie traktowałabym go ani przez sekundę serio. Bo to akurat w tym przypadku jest droga donikąd.
Nie pytajcie, jak to możliwe, że główna bohaterka przeżyła coś, czego nie miała prawa przeżyć. Nie zastanawiajcie się, jakim cudem młodzież z takimi sekretami została przyjęta do Akademii FBI. Nie zrzędźcie, że ta podobno poważna szkoła zadziwiająco tutaj przypomina typowe amerykańskie liceum. Nie irytujcie się, że pełno w tym serialu najbardziej wyświechtanych klisz. Po prostu wyłączcie na 42 minuty myślenie – a powinniście się dobrze bawić. Bo "Quantico" zadziwiająco dobrze działa jako guilty pleasure – totalny odmóżdżacz, gdzie wszyscy bohaterowie są piękni i wygadani, akcja pędzi przed siebie jak szalona, a na dodatek tajemnic jest więcej niż w "How to Get Away with Murder".
Fabuła jest dziurawa jak porządna gouda, ale nikt się tym nie przejmuje, wręcz przeciwnie – twórcy idą na całego w dokładaniu do tego garnka kolejnych bzdur. I to w dwóch liniach czasowych! A ja w zasadzie mogę to zaakceptować, bo ten serial to tylko uzależniający cukiereczek, a nie poważny dramat z zawiłym scenariuszem, który będziemy godzinami rozgryzać. A na grającą główną rolę Priyankę Choprę mogłabym patrzeć i patrzeć, i patrzeć…
Bardzo dobrze patrzy mi się też na Roba Lowe'a…
…którego bardzo cenię jako aktora komediowego, ale chyba nie do końca wierzyłam, że będzie w stanie uratować coś tak absurdalnego jak "The Grinder". A tu proszę – Lowe nie tylko jest świetny, ale i nie musi niczego ratować! Komedia FOX-a ma zdecydowanie najlepiej napisane żarty ze wszystkich nowości tej jesieni, a sposób, w jaki aktorzy je dostarczają, przywraca mi wiarę w sitcomy.
Zastanawiam się tylko, jak do tej pory bohater grany przez Freda Savage'a – ależ dziwnie się na niego patrzy, jeśli człowiek jednocześnie ogląda "Cudowne lata"! – zarabiał na życie jako prawnik. Wydaje mi się, że słuchanie referatu z biologii byłoby ciekawszym przeżyciem niż starcie z jego argumentacją w sądzie. Nie dziwię się przerażeniu tytułowego Grindera ani temu, że rzucił się tak ochoczo na pomoc. Przy czym wiadomo, że bardziej chce pomóc sobie niż bratu.
Sitcom FOX-a sprawdza się zarówno jako starcie dwóch charakterów, jak i opowieść o celebrycie, który po latach życia w Fabryce Snów zamieszkał wśród zwykłych ludzi. Rob Lowe jest rzeczywiście uroczy i rozbrajający, zarówno w swojej bezczelności, jak i nieporadności. Z kolei Fred Savage to tutaj taka ciamajda, że nijak nie da się go skojarzyć z Kevinem "Cudownych lat". Obaj razem stanowią przyjemną mieszankę – i oby udało im się przetrwać.
Na tym w zasadzie przegląd tego, co we wrześniu 2015 się udało, można by zakończyć. Oczywiście, gdzieś tam jeszcze pałętają się "Muppety", które jednak po mocnym wejściu zaliczyły spory zjazd, jeśli chodzi o oglądalność. Tym samym ich przyszłość stanęła pod znakiem zapytania – cóż, widać Amerykanie nie są gotowi na takie perwersje. Dobrze, że sieczka w stylu "Limitless" i "Blindspot" wciąż się mocno trzyma. Gdyby było inaczej, chyba straciłabym wiarę w ludzi. Wypada tylko powtórzyć: co za jesień.
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!