"Brooklyn 9-9" (3×01): Stan przejściowy
Mateusz Piesowicz
28 września 2015, 19:23
Po zeszłotygodniowej młócce z premierami nadszedł wreszcie czas na powroty seriali znanych i lubianych. Na pierwszy ogień poszedł "Brooklyn 9-9" i choć ponowne spotkanie z nowojorskimi policjantami mogło wypaść lepiej, to w porównaniu z nowościami wygląda wręcz fantastycznie. Uwaga na spoilery.
Po zeszłotygodniowej młócce z premierami nadszedł wreszcie czas na powroty seriali znanych i lubianych. Na pierwszy ogień poszedł "Brooklyn 9-9" i choć ponowne spotkanie z nowojorskimi policjantami mogło wypaść lepiej, to w porównaniu z nowościami wygląda wręcz fantastycznie. Uwaga na spoilery.
Na pewno pamiętacie cliffhanger, z jakim twórcy zostawili nas w finale sezonu drugiego. Oczekiwanie na poznanie tożsamości nowego kapitana nie było wprawdzie szczególnie uciążliwe, bo już jakiś czas temu ujawniono, że zagra go Bill Hader, jednak o samej postaci nie wiedzieliśmy nic. I wiele więcej się nie dowiemy, bo jak się okazało, występ Hadera był tylko gościnny, a stan przejściowy na posterunku nadal trwa.
W sumie nie jestem zdecydowany, co sądzić o kapitanie Dozermanie. Postać to naszkicowana bardzo grubą kreską, ale ani jego zawały, ani ciągła kontrola wydajności podwładnych nie wypadły jakoś szczególnie zabawnie. Najlepiej zapowiadały się jego relacje z Jake'iem (chemia między Sambergiem i Haderem jest nadal taka sama, jak w czasach "SNL"), lecz w sumie nie czuję przesadnego rozczarowania, że nie przekonamy się, co by z tego dalej wyszło. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że lepszym pomysłem byłoby pozbycie się Dozermana już na samym początku. Pomyślcie o tym, jak fajnie pograliby tu twórcy naszymi przyzwyczajeniami, a jednocześnie Hader zaliczyłby bardzo efektowne cameo. A tak dostaliśmy postać jakich wiele, o której za tydzień nie będziemy już pamiętać.
Tym sposobem nowy kapitan z głównej atrakcji odcinka spadł na sam dół listy, bo znacznie lepiej na początku trzeciego sezonu wypadły wątki kontynuowane. Choć ciągle obawiam się tego, dokąd zaprowadzi nas ciągnięcie romansu Amy i Jake'a, to na razie nie potrafię na niego narzekać. Przede wszystkim w ich relacji pojawiła się nowa dynamika, której tak brakowało w poprzednim sezonie, a przy tym ani jedno, ani drugie nie straciło żadnej ze swoich charakterystycznych cech.
Poza tym ta dwójka wypada razem na ekranie po prostu świetnie – nieważne, czy rywalizują, czy wręcz przeciwnie – i nie ma co ukrywać, zwyczajnie do siebie pasuje. Ich nerwowe próby ukrycia związku bawiły bardzo skutecznie, a jeśli dodamy do tego Boyle'a i Diaz, którzy teraz na pewno nie dadzą nowej parze spokoju, to kolejne odcinki zapowiadają się świetnie. O ile będą wypełnione kolejnymi tytułami wspólnych sekstaśm, to nie powinniśmy się nudzić.
Prawdziwym hitem odcinka był jednak kapitan Holt w nowej roli. Trudne czasy nadeszły dla najszerzej uśmiechającego się nowojorskiego policjanta, oj, trudne. Po tym, jak wydawało się, że nie da się go bardziej upokorzyć, niż kazać wybierać imię dla absurdalnej maskotki (wyobraźcie sobie, jak pasowałaby do Krakowa!), musiał jednak przywdziać gołębi strój. W momencie gdy tak stał ubrany w koszmarny ptasi kostium, zastanawiałem się, czy bardziej mi go żal, czy jednak za bardzo mnie to śmieszy. Madeline Wuntch póki co triumfuje, ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że to tylko chwilowe? Zwłaszcza, że Holt to przecież Timberlake, a nie jakiś tam Fatone, i ma po swojej stronie ucieleśnienie stu emotikonek, Ginę Linetti, która swoimi tekstami po raz kolejny kradnie show. Nie mogę się doczekać, co z tego wyniknie dalej i w jaki sposób jedyny prawdziwy kapitan wróci na 99. posterunek, bo o tym, że wróci, to jestem absolutnie przekonany.
Póki co jednak znów dostaliśmy nowego pana i władcę w osobie znanego nam już Sępa i wygląda to na niezły pomysł. Po pierwsze dlatego, że to Dean Winters, a po drugie, porządnej rywalizacji w serialu od jakiegoś czasu bardzo brakowało. Skoro Amy i Jake są już parą, tym większa jest potrzeba pełnokrwistego antagonisty, a nowy kapitan może tę rolę spełnić. Jest więc nadzieja na to, że do dobrze napisanych żartów dojdą w tym sezonie również rozwijające się postaci, zwłaszcza, że niektórych było w tym odcinku mało (Rosa i Terry) albo nie było wcale (Hitchcock i Scully).
Po zakończeniu "Parks and Recreation" Michael Schur może się w końcu w większym stopniu poświęcić swojemu drugiemu serialowemu dziecku (osobiście wyreżyserował ten odcinek) i oby robił to dalej, bo już teraz widać, że tutejsi bohaterowie mają jeszcze naprawdę duży potencjał do wykorzystania. Mimo, że "New Captain" jest tylko wprowadzeniem do tego, co nas czeka w trzecim sezonie, to należy go uznać za dobry punkt wyjścia, a przy okazji prawdziwy powiew świeżości w stosunku do zeszłotygodniowej bryndzy.