"Modern Family" (7×01): Przeciętnie, lecz stabilnie
Nikodem Pankowiak
26 września 2015, 19:32
Chyba żaden serial w ostatnich siedmiu latach nie otrzymał tylu nominacji do nagród Emmy co "Modern Family". Kolejne, choć w nieco mniejszym stopniu, wciąż przybywają i chyba tylko widzowie zauważają, że forma jest daleka od optymalnej. Premiera 7. sezonu to potwierdza. Spoilery.
Chyba żaden serial w ostatnich siedmiu latach nie otrzymał tylu nominacji do nagród Emmy co "Modern Family". Kolejne, choć w nieco mniejszym stopniu, wciąż przybywają i chyba tylko widzowie zauważają, że forma jest daleka od optymalnej. Premiera 7. sezonu to potwierdza. Spoilery.
Nie mogę powiedzieć, że był to odcinek zły. Nie, w historii "Modern Family" zdarzyło się niestety sporo gorszych odcinków. Problem w tym, że premiera 7. sezonu serialu ABC była absolutnie nieśmieszna. Kilka pomysłów twórców było naprawdę ciekawych i nieco odświeżających, ale zwykle za dobrym pomysłem nie stało odpowiednie wykonanie. W efekcie potwierdziło się, że "Modern Family" zapewne już nigdy nie wróci do swoich dni chwały (słyszeliście o serialu, który odzyskał formę w 7. sezonie?) i będzie topił się w morzu przeciętności. Ten stan potrwa zapewne jeszcze kilka lat, bo widownia, mimo ogromnej konkurencji ze strony "Empire", wciąż dopisuje, hajs się zgadza, więc ABC na pewno nie zakończy swojego hitu z tego błahego powodu, jak brak formy.
Nowy sezon zaczynamy dokładnie w tym samym miejscu, w którym skończyliśmy poprzedni – Haley i Andrew właśnie się pożegnali, on pojechał oświadczyć się swojej dziewczynie w blasku zachodzącego słońca. Wtedy do akcji wkracza Phil, a Haley jedzie przerwać oświadczyny. Niestety, jest już trochę za późno, ale to nie oznacza, że ich wątek zostanie zakończony. Niedługo później Andrew, oczywiście w wyniku fatalnego zbiegu okoliczności, dowiaduje się o tym, co chciała zrobić panna Dunphy, a to dla niego trochę za dużo. Przytłoczony tą wiadomością ucieka w jedzenie i po kilku miesiącach wraca zdecydowanie odmieniony. Kilkanaście kilogramów Andrew więcej to chyba najlepsza rzecz, jaka przydarzyła nam się w tym odcinku. Mam nadzieję, że ten cały miłosny rollercoaster, który powoduje u widza tylko obojętność, szybko się zakończy i będziemy mogli obserwować go na ekranie częściej. Facet jest bardzo cennym dodatkiem do nieco już skostniałej obsady, a jego obecność wprowadziła do serialu sporo ożywienia.
Małą "ewolucję" przeszedł też Mitchell, który nagle zorientował się, że zwolnienie z pracy może być dla niego błogosławieństwem i możliwością zdefiniowania się na nowo. Obserwowanie zamiany ról jest przez momentem nawet ciekawym doświadczeniem, w końcu nie co dzień Cameron staje się Mitchem, a Mitch Cameronem. Po chwili staje się to jednak męczące i totalnie niewiarygodne – przecież przez 6 sezonów twórcy "Modern Family" przekonywali nas, z sukcesami, że to Mitch jest najbardziej spiętym i poważnym członkiem rodziny. Taka nagła przemiana wydaje się totalnie nie w jego stylu, dlatego pewnie za kilka odcinków wszystko wróci do normy. I dobrze, widzieliście te obrazy? Poziom lekcji plastyki w podstawówce.
Jay i Gloria zaczęli szukać przedszkola dla swojego syna – pewnie zauważyliście, że mały Joe wyjątkowo szybko podrósł, jakby całe lato karmiono go sterydami. Twórcy zdecydowali się na ten sam zabieg, co kilka lat temu z Lily i pomiędzy sezonami podmienili dzieciaki na nieco starsze. W przypadku córki Cama i Mitcha była to bardzo dobra decyzja, zobaczymy, czy z Joem będzie tak samo. Póki co dzieciak nie wykazał się jeszcze niczym sensownym, poza umiejętnością zabijania (raczej niechcący) kurczaków. Jestem pewien, że dla Jaya bieganie wokół energicznego synka może być sporym wyzwaniem. Widzę tu potencjalny ciekawy wątek i liczę na inwencję scenarzystów.
Mimo pewnych zalet tego odcinka, mam z nim jeden ogromny problem – nie rozbawił mnie ani razu. Naprawdę, nie przypominam sobie ani jednego momentu, który by mnie rozśmieszył. A przecież to podstawowe zadanie komedii. Postacie, które zawsze były najmocniejszą stroną tego serialu, już dawno mi się przejadły i nie są już w stanie chyba niczym mnie zaskoczyć – nawet gdy przydarzają im się przemiany, jak ta Mitcha, po chwili wszystko wraca do normy. Mam wrażenie, że "Modern Family" ustabilizowało swoją formę, ale jest to forma daleka od tej, jakiej moglibyśmy oczekiwać po niegdyś wspaniałej komedii.