"Scream Queens" (1×01-02): Szatańskie dziewuchy
Marta Wawrzyn
24 września 2015, 15:03
W tym roku mamy wrzesień wyjątkowo marnych premier i "Scream Queens" bynajmniej ponad tę marność się nie wybija. Miał być różowy cukiereczek – przesłodzony, ślicznie opakowany, ale i mający charakterek. Wyszedł pozbawiony smaku fast food, który, owszem, można pożreć, ale tylko dlatego, że nic innego akurat nie ma.
W tym roku mamy wrzesień wyjątkowo marnych premier i "Scream Queens" bynajmniej ponad tę marność się nie wybija. Miał być różowy cukiereczek – przesłodzony, ślicznie opakowany, ale i mający charakterek. Wyszedł pozbawiony smaku fast food, który, owszem, można pożreć, ale tylko dlatego, że nic innego akurat nie ma.
Ryan Murphy zrobił mnóstwo seriali i wszystkie są w jakiś sposób do siebie podobne. Kolorowe, przerysowane, z ostrymi, szybko wypowiadanymi dialogami i tysiącem popkulturowych referencji. Okazało się, że taki styl się sprawdza, zarówno w przypadku komedii o szkole, jak i wariacji na temat horroru. A co gdyby te dwa gatunki ze sobą połączyć? Aż do wczoraj byłam przekonana, że to najlepszy pomysł na świecie i że nikt nie zrobi tego fajniej niż Murphy i jego ekipa.
A potem musiałam przesiedzieć półtorej godziny, patrząc na całą tę paradę mierności w "Scream Queens". I było mi naprawdę przykro, bo serial ma na siebie pomysł, a Emma Roberts i Jamie Lee Curtis wypadają przepysznie, zwłaszcza w tych scenach, w których się ze sobą spotykają. Tyle że to się nie klei. Nie wciąga. Nie jest wystarczająco absurdalne, przerysowane ani śmieszne, bym miała się dobrze bawić. Mimo że ciągle kogoś mordują, nawet przez sekundę nie poczułam dreszczyku przerażenia. Nic, tylko różowe morze nudy, przez które nie dałoby się przebrnąć, gdyby nie niezłe dialogi i ta cudowna zołza, Emma Roberts. Serio, dziewczyna opanowała bycie słodką wiedźmą do perfekcji.
Ale zacznijmy może od początku, w końcu mogą być wśród nas osoby, które nie obejrzały dziesiątek trailerów serialu. Rzecz się dzieje na kampusie uniwersyteckim, podobno jednym z najbezpieczniejszych w całej Ameryce (wiecie, co takie zapowiedzi oznaczają!). Nowa studentka, sympatyczne dziewczątko o imieniu Grace (Skyler Samuels), postanawia wstąpić do siostrzeństwa Kappa Kappa Tau, choć dobrze wie, że to nie miejsce dla niej. Ale robi to ze względu na zmarłą mamę, wiecie, rozumiecie. Nie da się tego uniknąć.
Siostrzeństwem rządzi Chanel Oberlin (Emma Roberts), wyjątkowo okropna dziewucha, która dba o to, aby Kappa pozostała ekskluzywnym stowarzyszeniem, z jasno określoną hierarchią. To znaczy na szczycie znajduje się pyskata, bezczelna blondyna, a wszystkie członkinie są jej służącymi, zapatrzonymi w nią ślepo, po części ze strachu, po części z chęci przynależności do tego wyjątkowego klubu i korzystania z przywilejów, jakie za tym idą. Popularność, możliwość umawiania się z bogatymi palantami, te sprawy.
Kiedy więc pani dziekan Cathy Munsch (Jamie Lee Curtis) oznajmia, że od teraz Kappa będzie otwarta dla każdego, kto zechce wstąpić, rozpętuje się piekło. Takie w stylu "Glee", tyle że z krwawym dodatkiem. Jak to w slasherach bywa, trup ściele się gęsto. W pierwszych dwóch odcinkach ginie kilka osób, przynajmniej za jedną śmierć odpowiedzialna jest sama Chanel, choć nie zdziwiłabym się, gdyby miała na koncie więcej ofiar. Dziewczyna albo ma niesamowitego pecha, kiedy próbuje odpalić mocniejszy żart, albo jest diablicą wcieloną. Być może nawet zakładającą od czasu do czasu kostium uniwersyteckiej maskotki.
Łatwy dostęp do diabelskiego przebrania powoduje, że podejrzany jest tak naprawdę każdy. Choć tego, który zakłada ów kostium, bo taką ma pracę, chyba możemy wyeliminować już teraz – w jego przypadku to byłby szczyt głupoty. Nie da się jednak ukryć, że jakiś fałszywy diabeł – albo nawet kilku – lata po tym kampusie i morduje studentki. Czy jest to sama Chanel? Czy pani dziekan? Czy może szatan jest płci męskiej? Nie mam pojęcia. I niestety po dwóch pierwszych odcinkach obchodzi mnie to raczej średnio.
"Scream Queens" zawodzi pod wieloma względami. Przede wszystkim nie jest tym, czym miało być – tak głupiutkim, że aż inteligentnym pastiszem filmów klasy Z. Jest po prostu serialem durnym do potęgi. Fabuła się nie klei, nie ma powodów ani do śmiechu, ani do strachu, a wizualnie, w porównaniu choćby z "American Horror Story", jest po prostu biednie. Murphy'emu chyba tylko się wydawało, że poszedł na całość, miksując tani horror z komedią o studentach – a tak naprawdę stworzył niestrawnego, ugrzecznionego potworka, którego wszystkie elementy dobrze znamy. Na całość to kiedyś szła "Czysta krew", "Scream Queens" to popłuczyny.
Bohaterowie są przegięci daleko poza granice możliwości, ale nie wypadają naturalnie, jak choćby w "Glee". Świetnie prezentują się tylko dwie postacie – Chanel i pani dziekan – reszta praktycznie nie istnieje. Nawet Lea Michele wyraźnie nie czuje się dobrze, stojąc tylko w tle i wyglądając dziwnie.
Naprawdę przegięte sceny – tak okropne, że aż genialne – można policzyć na palcach jednej ręki. Rzeczywiście rozłożyła mnie na łopatki tylko jedna – ta, w której Ariana Grande SMS-uje z diabłem. Scena z kosiarką niestety była i przewidywalna, i pozbawiona siły rażenia. Gdyby zginęła tam dziewczyna, którą choć trochę zdążyliśmy polubić, to mogłoby działać. A tak… no cóż.
To w ogóle problem tegorocznych nastoletnich slasherów ("Scream" miał to samo) – zasiedla się serialowy świat średnio napisanymi postaciami, nie daje się widzowi czasu na ich poznanie lub/i polubienie i włącza się piłę motorową czy inną kosiarkę. Niby jak miałaby mnie obejść któraś z tych śmierci, skoro bohaterowie ledwie mignęli na ekranie? Tak się tego nie robi, to nie ma żadnego sensu.
Mimo że "Scream Queens" ma niezłą obsadę i fantastyczne momentami dialogi, nie widzę żadnego powodu, aby tę przygodę ciągnąć. Serial jest puściutki, pozbawiony jakiejkolwiek treści, wartości czy choćby suspensu i bardzo, ale to bardzo daleki od wciągającego. Zdarzają się fajne pomysły i sceny, kiedy z ekranu wylewa się cudowny absurd, tyle że brakuje tu świeżości, lekkości, naturalności, energii. Cała ta parada przegiętych postaci i pomysłów nie wypada dobrze, "Scream Queens" przez większość czasu wydaje mi się wymuszone, bezbrzeżnie głupie i zwyczajnie nudne. Nie śmieszy, nie straszy, nie wciąga, nie zachwyca.
Rzeczywiście na ten serial czekałam i teraz bardzo bym chciała, aby Emma Roberts i jej mina największej zołzy pod słońcem wystarczyły. Ale niestety, to po prostu za mało. I to nie tylko moje zdanie – Ryanowi Murphy'emu udało się zainteresować swoją nową produkcją zaledwie 4 miliony amerykańskich widzów. FOX pewnie wyemituje ją do końca, ale na 2. sezon nie ma co tu liczyć. "Scream Queens" skończyło się tak szybko, jak się zaczęło.