Serialowa alternatywa: "Cordon"
Mateusz Piesowicz
16 września 2015, 21:33
Dzisiejsza alternatywa będzie poświęcona serialowi, o którym co nieco już wiecie, jeśli zerknęliście na listę 10 ciekawych seriali z 10 różnych krajów Europy. Belgijski "Cordon" to nie tylko ciekawa, ale chyba również najmocniejsza pozycja w tym zestawie. Przygotujcie się więc na masę wrażeń.
Dzisiejsza alternatywa będzie poświęcona serialowi, o którym co nieco już wiecie, jeśli zerknęliście na listę 10 ciekawych seriali z 10 różnych krajów Europy. Belgijski "Cordon" to nie tylko ciekawa, ale chyba również najmocniejsza pozycja w tym zestawie. Przygotujcie się więc na masę wrażeń.
Scenariusz do dziesięcioodcinkowego serialu napisał niejaki Carl Joos i o ile to nazwisko zapewne nic Wam nie mówi, to niektórzy mogą kojarzyć jedno z poprzednich dzieł Belga, czyli nominowany do Oscara 3 lata temu film "W kręgu miłości". Tym, którzy go widzieli (a innym bardzo polecam), nie trzeba przypominać, jak potężny ładunek emocjonalny niosła ze sobą ta produkcja. "Cordon" jest do niej pod tym względem podobny – z uczuciami widzów obchodzi się równie bezlitośnie, nie pozwalając odetchnąć jeszcze długo po seansie.
Jak pisała Marta, serial opowiada o epidemii nieznanego wirusa, nowej odmiany ptasiej grypy, która wybucha w Antwerpii, powodując, że zainfekowana część miasta zostaje oddzielona od reszty tytułowym kordonem. Tego typu historie widzieliśmy już na ekranie niejednokrotnie, znamy więc schemat. Najpierw przedstawienie bohaterów, potem katastrofa (epidemia, powódź, trzęsienie ziemi etc.), eliminowanie kolejnych jednostek i wreszcie zwykle szczęśliwe zakończenie. Nie wiem jak Wam, ale mnie takie scenariusze nieco już obrzydły, więc kolejne podobne podejście nie nastrajało mnie entuzjastycznie. Na szczęście twórcy "Cordonu" wykazali się kreatywnością.
Tym, co rzuca się w oczy od pierwszych minut, jest fakt, że nie ma tutaj przydługiej introdukcji. Poznajemy kilka postaci, które najczęściej będą się pojawiać na ekranie, ale oszczędzono nam wnikliwych charakterystyk. Nie oznacza to, że bohaterowie są tu pobieżnie przedstawieni. Po prostu większości istotnych rzeczy na ich temat dowiadujemy się już podczas śledzenia właściwej historii, co znacznie przyspiesza akcję i dodaje dramaturgii. Dzięki temu fabuła jest płynna i pozbawiona irytujących przestojów. Od samego początku jest również dość dynamiczna, a w okolicach trzeciego odcinka na dobre rozkręca się do naprawdę szybkiego tempa.
Całość podzielona jest na dwa duże segmenty, zawierające historie bohaterów znajdujących się poza kordonem i w jego obrębie. Te natomiast rozdzielają się na kilka pomniejszych wątków dotyczących poszczególnych postaci, które z czasem coraz bardziej się ze sobą przeplatają, tworząc bardzo interesującą mozaikę. Bohaterów jest sporo, ale zorientowanie się, kto jest kim, nie przysparza poważnych problemów. Każdy tutaj jest na tyle charakterystyczną postacią, że łatwo identyfikujemy go pośród reszty, a konkretne historie łatwo od siebie odseparować. Doceniam klarowność scenariusza, bo dość już było w przeszłości przykładów niezłych produkcji pogrzebanych przez nieczytelną narrację. W "Cordonie", choć fabuła potrafi się skomplikować, zagubić się praktycznie nie sposób.
W dodatku wszystkie wątki stoją na równym, wysokim poziomie. Pisząc ten tekst, zastanawiałem się nad słabszymi elementami, ale ich tu po prostu nie ma. "Cordon" to tak naprawdę kilka seriali połączonych w jeden wspólnym wątkiem walki o przetrwanie.
Nauczycielka Katja (Veerle Baetens, znana również z głównej roli we wspomnianym już "W kręgu miłości") za wszelką cenę pragnie zapewnić bezpieczeństwo dzieciom, wśród których jest również jest syn. Zamknięty w kordonie policjant Jokke staje się swego rodzaju szeryfem w ogrodzonej części miasta, jednak sytuacja szybko zaczyna go przerastać. Para zakochanych – Jana i Lex – wystawia swoje uczucie na poważną próbę, gdy znajdują się po przeciwnych stronach barykady. Ciężarna Ineke stara się, jako jedna z nielicznych, zachować zdrowy rozsądek i zwyczajną ludzką przyzwoitość w coraz bardziej degradującym się otoczeniu. Podobnie staruszkowie Bert i Micheline, pragnący tylko nacieszyć się własnym towarzystwem. Na drugim biegunie znajduje się natomiast m. in. niespełniony dziennikarz Gryspeerts, który w ludzkiej tragedii odnajduje źródło taniej sensacji, na którym mogą wypłynąć jego ambicje zawodowe.
To tylko niektóre z wątków, a nie zapominajmy, że nad wszystkimi góruje historia wirusa – tego skąd się wziął, jak działa i czy jest na niego lekarstwo. W "Cordonie" łączą się więc elementy katastroficzne z rodzinnymi, sensacyjne z miłosnymi, a nawet polityczne z dystopicznymi.
Wszystko to razem tworzy mieszankę, która niesamowicie angażuje emocjonalnie. Nie sposób przyjąć na chłodno losów bohaterów, którzy stają się niewinnymi ofiarami patologicznej rzeczywistości. Chwilami twórcy niebezpiecznie ocierają się o kicz, ostatecznie jednak wychodzą ze wszystkiego obronną ręką. Nie ma tu wielkich historii czy bohaterów bez skazy. Są zwykli ludzie zaplątani w chorą (dosłownie i w przenośni) sytuację i próbujący jakoś się z nią uporać. "Cordon" nie stosuje taryfy ulgowej ani wobec widzów, ani swoich bohaterów, z których nikt nie może czuć się bezpiecznie. Jednocześnie nie wszystko tutaj jest podane w czarnych barwach. Rzadko, ale jednak zdarzają się momenty, gdy widać iskierkę nadziei, a bliskość między ludźmi pojawia się nawet w świecie, w którym wszelkie kontakty fizyczne są zabronione.
Takie momenty to jednak wyjątki, bo "Cordon" to przecież serial katastroficzny. Paradoksalnie jednak to wcale nie katastrofa, czy w tym przypadku epidemia, jest tu najważniejsza. Do najstraszniejszych rzeczy dochodzi bowiem nie za sprawą wirusa, a przez ludzką znieczulicę. Najbardziej przejmujące sytuacje nie mają miejsca w sterylnych szpitalnych pomieszczeniach, lecz na zaśmieconych ulicach, przez które chyłkiem przemykają przerażeni, nieufni wobec siebie mieszkańcy. To kompletne wyzbycie się ludzkich odruchów sprawia, że serial nakręcony przed rokiem niechcący znakomicie wpisał się w obecną sytuację społeczno-polityczną, tym samym dodając jeszcze jeden do długiej listy powodów, dla których warto go zobaczyć.
Choć "Cordon" bywa niespójny i nie unika nielogiczności, to ilość zalet i ogólne dobre wrażenie, jakie po sobie pozostawia, sprawiają, że wady szybko puszcza się w niepamięć. Nie dziwi więc szczególnie fakt, że serial zauważyli Amerykanie i postanowili przerobić na swoją modłę. Dziwi trochę to, że za całość odpowiada Julie Plec ("Pamiętniki wampirów", sami rozumiecie…) i stacja CW.
Jakbym nie znał oryginału, to może nawet spodobałby mi się trailer, ale teraz dostrzegam w nim tylko gorszą i płytką kopię bardzo udanego serialu. Zdecydowanie lepszą informacją niż powstanie "Containment" jest zatem dla mnie zapowiedź drugiego sezonu "Cordonu". Czekam z niecierpliwością.
***
Za dwa tygodnie Serialowa alternatywa całkowicie zmieni klimat i ponownie zagości Australii. Ostrzegam, w "Love Child" będzie kolorowo!