"Hell on Wheels": Koleją na Dziki Zachód
Daniel Nogal
8 listopada 2011, 10:24
Premiera nowego serialu AMC za nami. Czy "Hell on Wheels" ma szansę dorównać "Deadwood"? Uwaga na spoilery.
Premiera nowego serialu AMC za nami. Czy "Hell on Wheels" ma szansę dorównać "Deadwood"? Uwaga na spoilery.
Od dziecka nie podobały mi się westerny. Filmy z Johnem Wayne'em zawsze nudziły mnie niemiłosiernie, a choć lubię Clinta Eastwooda, to akurat nie wtedy, gdy zakłada kowbojski kapelusz. Ale to nie tak, że nie interesuję się Dzikim Zachodem, wręcz przeciwnie. Po prostu nie trafiałem jakoś na nic, co pokazałoby mi go na ekranie telewizora w naprawdę atrakcyjny sposób. Aż do dnia, w którym obejrzałem "Deadwood".
O samym "Deadwood" nie będę się nadto rozpisywał, nie o nim ma być ten tekst. Stwierdzę tyle tylko, że to serialowa lektura obowiązkowa, pokazująca Dziki Zachód w sposób tak świeży i tak odległy od westernów z Johnem Wayne'em, jak to tylko możliwe. A przy tym – z bardzo dobrym scenariuszem, ciekawymi bohaterami i świetną obsadą aktorską, z genialnym Ianem McShane'em na czele.
Ale wróćmy do "Hell on Wheels". Premierowy odcinek zaczyna się mało oryginalnie: od zabójstwa w konfesjonale. Ile to już razy widzieliśmy coś takiego na ekranie? Trzeba jednak przyznać, że od pierwszych ujęć wszystko jest wspaniale nakręcone, a trup – bądźmy szczerzy – to nie najgorszy początek. Przynajmniej nie jest nudno.
A jak jest dalej? Właściwie dokładnie tak samo, pierwsza scena mówi nam wszystko. Z jednej strony – twórcy, inaczej niż w "Deadwood", nie silą się na świeżość i oryginalność. Mamy więc w roli głównej twardego kowboja z przeszłością, mamy zemstę na złoczyńcach, Indian zdejmujących skalpy i zestaw innych motywów dobrze znanych z westernów. Z drugiej strony – wszystko dopracowane jest w każdym detalu, od strojów po wybór pleneru, aktorzy stają na wysokości zadania, dialogi są dobre, a zwroty akcji tam, gdzie trzeba.
No a jeszcze co do różnic pomiędzy "Deadwood" a "Hell on Wheels": w tym pierwszym serialu pełno było nagich biustów, a co trzecie słowo wydobywające się z ust bohaterów okazywało się bardzo wulgarnym przekleństwem. Ten drugi jest o wiele grzeczniejszy – nawet prostytutki nie pokazują cycków, a pijani kowboje nie przeklinają. Szkoda.
Mimo wszystko – "Hell on Wheels" naprawdę dobrze się ogląda, a to chyba najważniejsze, prawda? Aż człowiek ma ochotę wyjechać na Dziki Zachód i budować linię kolejową. "Deadwood" zaś, cóż, pozostanie jedyny w swoim rodzaju. Może i dobrze.