"Kto się odważy" (1×01-02): Hańba, hańba!
Marta Wawrzyn
19 sierpnia 2015, 22:02
Miniserial HBO "Kto się odważy" udowadnia, że nie ma teraz w telewizji większego speca od opowiadania autentycznych, skomplikowanych historii, skupiających się na kwestiach społeczno-polityczno-prawnych, niż David Simon. Możliwe spoilery.
Miniserial HBO "Kto się odważy" udowadnia, że nie ma teraz w telewizji większego speca od opowiadania autentycznych, skomplikowanych historii, skupiających się na kwestiach społeczno-polityczno-prawnych, niż David Simon. Możliwe spoilery.
Oparty na książce Lisy Belkin miniserial "Show Me a Hero" (którego polski tytuł, "Kto się odważy", jednocześnie ma sens i go nie ma, ponieważ oryginalny tytuł to fragment myśli F. Scotta Fitzgeralda: "Show me a hero, and I'll write you a tragedy") opowiada historię młodego burmistrza miasta Yonkers w stanie Nowy Jork, gdzie pośrodku zamieszkałej przez białą, uprzywilejowaną klasę średnią dzielnicy miały powstać w latach 80. mieszkania dla biedoty. Ich budowę nakazał sąd, miasto się temu sprzeciwia, sprzeciwiają się mieszkańcy i lokalni politycy, a burmistrz chcąc nie chcąc decyduje się stanąć po stronie prawa. W efekcie ten młodziutki, bo nawet nie 30-letni, polityk, zasłuchany w utworach Bruce'a Springsteena, nie do końca świadomie ląduje pośrodku bagna, z którego prawdopodobnie nawet ktoś dużo bardziej doświadczony nie byłby w stanie się wydostać.
Ta historia wydarzyła się naprawdę, Yonkers na przełomie lat 80. i 90. rzeczywiście stało się symbolem Ameryki pełnej rasowej napięć, którą wszyscy najchętniej by już zaliczyli do niechlubnej przyszłości, a 28-letni Nick Wasicsko naprawdę pokonał republikańskiego kontrkandydata i został najmłodszym burmistrzem w historii miasta oraz jednym z najmłodszych w USA. David Simon planował to pokazać na ekranie już kilkanaście lat temu, ale ciągle zajęty był pilniejszymi projektami – najpierw "The Wire", a potem dotyczącymi aktualnych wydarzeń "Generation Kill" i "Treme". W efekcie "Kto się odważy" zobaczyliśmy dopiero w 2015 roku.
I aż szkoda, że to z "Detektywa", a nie z 6-odcinkowego miniserialu Simona, HBO postanowiło zrobić największą atrakcję serialowego lata. Bo "Kto się odważy" to ogromny hit – serial mocny, realistyczny, doskonale napisany, przejmujący i wciągający jak dobry thriller. Jeśli nie znacie historii miasta Yonkers, najlepiej odpuśćcie sobie teraz poszukiwania brakujących elementów w Wikipedii, a gwarantuję Wam, że nieraz zostaniecie zaskoczeni. Warto zaufać serialowi, bo choć owszem, Simon robi to co zwykle, czyli wrzuca widza w sam środek wydarzeń i krzyczy "Orientuj się!", po kwadransie, najdalej dwóch, wszystko nabiera sensu i układa się w skomplikowaną, ale klarowną opowieść o polityce, prawie, rasowych uprzedzeniach, mechanizmach rządzących protestami społecznymi, a przede wszystkim o ludzkich emocjach, tych pozytywnych i tych najgorszego sortu.
Najciekawsze w "Kto się odważy" jest to, że radykałami tutaj są ludzie, którzy na pierwszy rzut oka za nic nie chcą kojarzyć się z radykalizmem. Biali, bogaci i uprzywilejowani. To właśnie oni znajdują się epicentrum wydarzeń, to oni krzyczą głośno, że hańba, to oni pokazują, jak wiele twarzy ma nienawiść i jak uprzedzenia wygrywają z prawdą. O całe zło tego świata bardzo szybko obwiniani są nie tylko biedniejsi przedstawiciele innych ras, ale też Żydzi, którzy podobno za wszystkim stoją. Już w drugim odcinku dochodzi do takiej eskalacji, że burmistrz i jego współpracownicy zmuszeni są zacząć korzystać z usług ochrony.
Na końcu drugiego odcinka jest taki moment, kiedy "my kontra oni" na moment gdzieś znika, bo Nick (absolutnie nieziemski i oczywiście wąsaty Oscar Isaac) tak po prostu, normalnie, spokojnie, po ludzku rozmawia ze starszą panią, którą dosłownie chwilę wcześniej zmuszony był usunąć z pomocą policji z ratusza. Nie ma wrzasków, nie ma rasistowskich uwag, jest dwoje ludzi, którzy stanęli po dwóch stronach barykady, choć żadne wcale nie planowało walczyć.
Simon uczciwie i drobiazgowo, wzorując się na prawdziwych wydarzeniach, prawdziwych bohaterach i prawdziwych słowach, które wtedy padły, pokazuje skomplikowanie sytuacji i argumentację obu stron. Sędzia, który grozi miasteczku, że za chwilę zaczną się kary finansowe i wsadzanie opornych radnych do więzienia, jest chłodny i bezstronny. Zaznacza, że celem nie jest tutaj wykreowanie bohaterów czy też męczenników, a budowa dotowanych przez państwo mieszkań dla biednych ludzi. Po prostu. Z całym piekłem, które ta zupełnie neutralna decyzja rozpętuje, radzić sobie już muszą politycy. Wasicsko wygrywa wybory dzięki hasłom sprzeciwu wobec decyzji sądu i tak naprawdę nie jest w tym sporze po stronie prawa, którego potem przychodzi mu bronić. I to bynajmniej nie z powodu wrodzonego rasizmu, tu jest jeszcze kwestia zdrowego rozsądku, który i jemu, i innym politykom podpowiada, że nic dobrego nie wyniknie z tego konkretnego pomysłu na desegregację i integrację społeczną.
Fabułę napędzają kolejne przegrane batalie sądowe i kolejne wybuchy społecznej wściekłości, ale nie tylko. Równocześnie podglądamy, jak żyją i kim są ci biedni ludzie ras innych niż biała, którzy budzą taką niechęć. Nie brakuje też miejsca na wątki osobiste, z których najbardziej rozbudowany jest oczywiście ten Nicka Wasicsko. 28-letniego burmistrza w koszulce Led Zeppelin, który "zgwałcił wyborców", ciągle odwiedza grób ojca, nosi pistolet w bucie i zakochuje się w ślicznej sekretarce.
Oscar Isaac to prawdziwa gwiazda "Kto się odważy" i pewny kandydat do Emmy, Złotego Globu oraz wszelkich innych nagród. Jego Nick jest tak samo charyzmatyczny i wyrazisty jako zakochany chłopak, jak i mąż stanu, któremu przychodzi odegrać dużą rolę w historii równie głośnej co dziś sprawa Ferguson. W znakomitej obsadzie znajdują się także Jim Belushi w roli odwołanego burmistrza, Alfred Molina jako radny-pieniacz, sprzeciwiający się głośno planom budowy mieszkań, czy Winona Ryder w roli polityk, która jest za integracją.
Bardzo łatwo dostrzec cechy wspólne "Kto się odważy" i "The Wire", począwszy od społeczno-rasowej tematyki, a skończywszy na tej zadziwiającej lekkości, którą David Simon – filmowiec z dziennikarskim zacięciem – potrafi nadać najtrudniejszym i najcięższym opowieściom. "Kto się odważy" ogląda się po prostu jak dobry serial, a nie jak współczesny moralitet czy też wykład z historii. A przecież to przede wszystkim właśnie kawał historii współczesnych Stanów Zjednoczonych, bardziej skomplikowanej i brutalnej niż nam się wydaje. I często sprowadzającej się do sprawy najbardziej podstawowej – jak te wszystkie narody i rasy mają współegzystować. "Tygiel narodów" brzmi pięknie, problem w tym, że w rzeczywistości to jeden wielki bałagan. Nawet kiedy sprawa wydaje się wyjątkowo prosta – wszyscy chcą tylko mieć dom, a państwo oferuje się go dać tym, których na niego nie stać.
Być może za parę lat Simon nakręci serial o Ferguson, a tymczasem zobaczcie koniecznie "Kto się odważy", nawet jeśli tematyka wydaje Wam się odległa i od naszych realiów, i od naszych czasów. To kawał mocnej, autentycznej historii, zaprezentowanej uczciwie, z wielu perspektyw i z drobiazgowością godną najlepszych dokumentalistów. To też po prostu świetny serial, który wciąga, wywołuje emocje i zostaje z widzem na długo.