"Revenge": Perełka w morzu plastiku
Marta Wawrzyn
3 listopada 2011, 22:00
Za nami kolejny fantastyczny odcinek "Revenge". Tym razem pierwszoplanową rolę zagrał Gabriel Mann jako Nolan Ross – i trzeba przyznać, że wypadł wyśmienicie. Jeśli jeszcze nie widzieliście odcinka "Charade", uważajcie na spoilery.
Za nami kolejny fantastyczny odcinek "Revenge". Tym razem pierwszoplanową rolę zagrał Gabriel Mann jako Nolan Ross – i trzeba przyznać, że wypadł wyśmienicie. Jeśli jeszcze nie widzieliście odcinka "Charade", uważajcie na spoilery.
"Revenge" mnie zachwyciło na początku i rozczarowało niedługo potem. Kolejne odcinki, w których Emily Thorne z dziecinną łatwością i wciąż według tego samego schematu załatwiała kolejnych przeciwników, dawały wrażenie, że z tego serialu może się łatwo zrobić jakiś kuriozalny "prawie procedural" o zemście.
Wygląda jednak na to, że tak się nie stanie. W ostatnich dwóch odcinkach – "Intrigue" i "Charade" – wszystko się pokomplikowało, fabuła stała się mniej przewidywalna, a nowe postaci, które wprowadzono mimochodem gdzieś po drodze, zaczęły pokazywać, co potrafią. Było wreszcie kilka zaskoczeń i kilka momentów przerażenia, co dalej będzie z Emily. Bo choć wciąż nie jest ona sympatyczną blondi, którą musimy koniecznie polubić, chyba nie tylko ja zaczęłam jej z satysfakcją kibicować.
Ale w odcinku "Charade" to nie ona była główną bohaterką, a Nolan Ross. Kojarzycie tego pana z innych produkcji? Nie? Nic dziwnego. Nazywa się Gabriel Mann, grał wiele nieważnych ról w raczej słabych filmach i przeróżnych serialach. Wystąpił w kilku odcinkach "Mad Men", gdzie zupełnie inaczej wyglądał i się zachowywał. Jako że ostatnio sobie ten występ obejrzałam raz jeszcze, muszę przyznać, iż aktor z niego całkiem niezły.
Jego rola w "Revenge" robi się coraz ciekawsza. Z zakulisowego pomagiera awansował do pierwszoplanowego przekręciarza. Tylera – którego tajemnice były, nawiasem mówiąc, odrobinę zbyt przewidywalne – załatwił koncertowo i wreszcie face to face, z niewielką tylko pomocą kamery. Co nie zmienia faktu, że jego przeciwnik strzelił w dziesiątkę: Nolan to niezwykle samotny facet, którego łatwo można od tej strony podejść. Czy faktycznie ktoś go rozgryzie i załatwi? Zobaczymy. Rozwój tej cudownie wymyślonej postaci jest jedną z rzeczy, na które w "Revenge" czekam najbardziej.
Ale Tyler to zaledwie malutki pionek. Dużo ważniejszym przeciwnikiem głównej bohaterki jest (był?) Frank, który, mam nadzieję, jednak się obudzi. Zastanawia mnie też nowo poznana prawdziwa Emily Thorne. Nie sądzę, żeby jej pojawienie się po latach wyszło fałszywej Emily na zdrowie. Nawet jeśli rzeczywiście ona chce dobrze. W co wątpię.
"Revenge" nieuchronnie zbliża się do momentu, który zobaczyliśmy na początku pilota. No właśnie, co my właściwie wtedy zobaczyliśmy? Zemstę Emily? Zemstę kogoś innego na Emily? Jedną wielką zmyłkę? Nie mogę się już doczekać momentu, kiedy powiedzą nam prawdę – a z drugiej strony nie chcę, żeby to było zbyt szybko.
Bałam się, że po świetnie napisanym pilocie kolejne odcinki nie będą mnie już zachwycać błyskotliwymi dialogami i małymi, subtelnymi aluzjami. Nic bardziej błędnego. Niezależnie od tego, czy twórcy sięgają po "Hamleta", czy po proste kobiece złośliwostki, wszystkie puzzle wciąż do siebie pasują. A ponieważ nie zawodzi też intryga ani aktorzy, nie boję się ogłosić "Revenge" najlepszą premierą tej jesieni. Niespodziewanie znalezioną perełką w morzu plastiku.
Co najważniejsze, coraz więcej Amerykanów wydaje się zgadzać z moją opinią – odcinek "Charade" miał najlepszą oglądalność od czasu emisji pilota. ABC ma kolejnego hita?