"Rectify" (3×01-02): To prawie za dużo
Marta Wawrzyn
20 lipca 2015, 20:03
"Rectify" powróciło i nie zmieniło się nic a nic. Wciąż jest tak samo hipnotyzujące, poetyczne, lekko oderwane od rzeczywistości i po prostu piękne. Uwaga na spoilery.
"Rectify" powróciło i nie zmieniło się nic a nic. Wciąż jest tak samo hipnotyzujące, poetyczne, lekko oderwane od rzeczywistości i po prostu piękne. Uwaga na spoilery.
Jeśli wydawało Wam się, że po wydarzeniach z finału poprzedniego sezonu – w którym Daniel Holden przyjął ugodę, po raz drugi przyznał się do morderstwa Hanny i w zamian został skazany na dwudziestoletnią banicję – sprawy w "Rectify" przyspieszą, to oczywiście się pomyliliście. W SundanceTV nikt nikogo nie pogania, wydarzenia z jednego dnia akurat mieszczą się w jednym odcinku, a skoro Daniel dostał cały miesiąc na opuszczenie rodzinnego Paulie, to znaczy, że nic tu nie jest dokonane. Równie dobrze może nie opuścić go nigdy.
Nikomu też specjalnie nie spieszy się do wyjaśniania, czy on rzeczywiście zamordował jako nastolatek swoją koleżankę. Jedni bardzo, ale to bardzo chcieli go w to wrobić, inni – jak prokurator Sondra Person – coraz jaśniej widzą, że coś tu nie gra, a sam Daniel… no cóż, on prawdopodobnie sam już nie wie, co się wtedy stało. Przez dwa sezony nikt tego, co się dzieje w Danielu, nie podsumował trafniej niż Jon: "Myślę, że on czasem uważa, że to zrobił, a czasem że nie. Naprawdę nie sądzę, żeby on to wiedział".
I jest to pewnie prawda. Daniel nie do końca wszystko pamięta i nie do końca rozróżnia, co się zdarzyło w świecie rzeczywistym, a co się narodziło w którymś z zakamarków jego umysłu. Bardzo możliwe, że nie wie, czy jest winny, czy też winny nie jest. I niezależnie od tego, co powie światu, musi z tym żyć, cieszyć się niebieskim niebem, książkami, drzewami w parku (według Daniela "to prawie za dużo"), nie będąc pewnym, czy jest mordercą, czy nim nie jest. A tymczasem i jego matka, i siostra, i wszyscy inni chcieliby mieć pewność, że on nikogo nie zabił. Albo że zabił.
W pierwszych odcinkach 3. sezonu "Rectify" nie tylko Daniel balansuje na granicy jawy i snu, prawie wszyscy żyją życiem, którego sami nie poznają. Teddy'emu cały świat zawalił się na głowę, chodzi jak w malignie, wyżywa się na czerwonym, dmuchanym człowieku, pije na umór, tańczy bez sensu, opowiada historie, których opowiadać nie powinien, wyżywa się na Danielu i po prostu przeraźliwie tęskni za swoją żoną.
Tawney najchętniej by uciekła jak najdalej od Paullie, pech jednak chce, że zatrzymać się może co najwyżej u przyjaciół, którzy mieszkają w pobliżu. Zaczynają się przyziemne rozmowy o poronieniach, terapeutach i naprawianiu wszystkiego, Tawney zaczyna nawet podejmować wysiłek, dzwonić, rozmawiać, ale jej pogubienie wcale nie staje się od tego mniejsze. Czy ona chce ratować to małżeństwo? Nie wiemy tego i sama zainteresowana też wydaje się tego nie wiedzieć. Czy jest gotowa zacząć nazywać Teddy'ego Tedem, nawet jeśli może to wprowadzić konfuzję? Tego też nikt nie wie.
Amantha doszła do ściany. Nie poznaje już samej siebie, nie poznaje swojego życia i ma po prostu dość. Po latach spędzonych na martwieniu się o kogoś innego – kogoś, kto właśnie wszystkie jej wysiłki wyrzucił do śmieci – ma zwyczajnie dość i nawet sentymentalna kolacja z winem nie pomoże. W pracowniczym uniformie z supermarketu wygląda jak zupełnie ktoś inny, a zestawienie jej z powracającą do pracy Peanut to kompletna groteska. "Nikt nie marzy, żeby być menedżerem w sklepie, ale życie się zdarza. Można skończyć gorzej" – mówi jej szefowa, proponując nową, wcale nie ekscytującą ścieżkę kariery. A Amantha wygląda w tym momencie mniej więcej tak, jak jej brat, kiedy oczyma wyobraźni widzi siebie samego na krześle śmierci.
Janet, matka Daniela i Amanthy, też już przestaje widzieć wszystko jasno. Ona chce dobrze, naprawdę chce dobrze, ale pomyłka z jedzeniem na wynos z Willie D's pokazuje, że czasem po prostu musi skończyć się na chęciach. Mimo włożonego wysiłku rodzinna kolacja nie wypada miło i ciepło, wypada w najlepszym razie niezręcznie, a Janet wyraźnie też już opadają ręce.
Nie da się zmusić Daniela, aby widział świat tak jak ci, którzy spędzili ostatnie 19 lat na wolności. I nie da się go zmusić do tego, by różne rzeczy go obchodziły. On żyje we własnym świecie, który dzieli od rzeczywistości innych ludzi – zwanej też tą prawdziwą rzeczywistością – całkiem dobrze widoczna, trwała bariera. Czasem da się ją wyznaczyć w bardzo prosty sposób, kontrastując kowbojską muzykę z sączącą się z radia klasyką, częściej jednak wszystko się rozmywa. Jak w scenie w parku, gdzie przyziemność matki chroniącej swoje pacholę przed wszelkiego rodzaju dziwactwami i nieprawidłowościami wygrała konfrontację z pięknym umysłem, którego jedyne pragnienia sprowadzają się do błękitu nieba, zieleni drzew i książki w ręku.
Momenty odrealnienia zawsze były – i wciąż są – w "Rectify" najlepsze. W 3. sezonie na razie nic nie pobije majaków Daniela, który widział samego siebie przywiązanego pasami do okrutnej maszynerii i żegnającego się z życiem. To właśnie w takich chwilach najbardziej czuć niezwykłość i ogromną siłę rażenia tej historii.
A przecież w "Rectify" jest też dużo serialowej zwyczajności. Stróże prawa, sądy, prawnicy, wyroki. Polityk, który postawił sobie za cel udowodnienie, jaki jest skuteczny w ściganiu przestępczości. Pogubiony szeryf, którego coraz bardziej uwiera skomplikowanie wszystkiego dookoła. Zwłoki w rzece. Ambitna prokurator, która niczego nie pozwoli zamieść pod dywan. To wszystko rzeczy zupełnie zwyczajne.
Niezwyczajny jest sam Daniel, jego rodzina, jego emocje i sposób postrzegania rzeczywistości. Niezwyczajne jest to, że nawet ujęcie chłamu wyłowionego z rzeki jest przecudnej urody. Niezwyczajne jest to, że – jak zauważył nastoletni Jared – nikt tu nie mówi niczego wprost, musimy domyślać się znaczeń ukrytych w pozornie nieważnych słowach i wolno toczących się wydarzeniach. Wspaniałe zdjęcia, lekko surrealistyczne czy też oniryczne momenty, ostrożnie ważone słowa, pogubienie emocjonalne tego, wokół którego to wszystko się kręci, i tych, którzy chcąc nie chcąc zostali w ten galimatias wplątani – to wszystko czyni "Rectify" serialem niezwykłym, czymś, czego jeszcze w telewizji nie było.
Zestawienie z założenia mocnej historii – człowieka, który spędził prawie dwie dekady w celi śmierci – z sundance'owym klimatem kina niezależnego dało nam jeden z najciekawszych seriali ostatnich lat. Wielka szkoda, że Akademia Telewizyjna w tym roku znów go całkiem zignorowała, bo tu wszystko jest znakomite, od pomysłu, poprzez zdjęcia i scenariusz, aż po aktorstwo. Lepszej wersji Abigail Spencer nie znajdziecie w żadnym serialu, a i Aden Young zasługuje na wszelkie możliwe laury za wprowadzenie nas w świat człowieka, który jest niezwykły nie tylko ze względu na okropne i jednocześnie unikalne doświadczenie, które stało się jego udziałem.
Wierzę, że w końcu serial SundanceTV zostanie doceniony, bo nawet jeśli większość widzów – w tym tych decydujących, co będziemy uważać za "najlepszy serial" – woli oglądać "Grę o tron", "House of Cards" i "Homeland", bez takich skromnych, kameralnych produkcji jak "Rectify" dzisiejsza telewizja byłaby tylko brzydszą siostrą kinowego multipleksu.