"Świat w opałach" (1×01-02): Na krawędzi smaku
Michał Kolanko
21 czerwca 2015, 19:03
Najnowsza komedia HBO, "Świat w opałach" ("The Brink"), ma zastąpić latem "Veepa". W teorii opowieść o kryzysie geopolitycznym i nieudacznikach w administracji USA nadaje się do tego idealnie. W praktyce jest dużo gorzej.
Najnowsza komedia HBO, "Świat w opałach" ("The Brink"), ma zastąpić latem "Veepa". W teorii opowieść o kryzysie geopolitycznym i nieudacznikach w administracji USA nadaje się do tego idealnie. W praktyce jest dużo gorzej.
Założenia serialu są proste: w Pakistanie wybucha kryzys, a władzę przejmuje niezrównoważony psychicznie generał. Sytuacja grozi wybuchem wojny nuklearnej o co najmniej regionalnym zasięgu. W to wszystko uwikłani są sekretarz stanu USA Walter Larson (Tim Robbins), Alex Talbott (Jack Black) pracownik ambasady USA w Pakistanie oraz pilot myśliwca US Navy Zeke Tilson (Pablo Schreiber – Pornstache z "Orange Is the New Black", ale bez wąsów). W obsadzie jest też doskonale znany z "The Daily Show" Aasif Mandvi, który wciela się w pakistańskiego kierowcę/znajomego Talbotta.
Trudno określić, czym jednoznacznie jest "Świat w opałach", ale najlepiej pasuje porównanie do "Dr. Strangelove" skrzyżowanego z komediami w stylu "Hot Shots" czy "Naga broń". Nie ma tu żadnych subtelności. Sekretarza stanu poznajemy w scenie, w której zabawia się w pokoju hotelowym z prostytutką. Gdy jego asystentka Kendra (Maribeth Monroe) wchodzi do pokoju – bo właśnie wybuchł globalny kryzys – nie jest w ogóle zaskoczona całą sytuacją. Głównym zmartwieniem Larsona w trakcie narady kryzysowej w Situation Room Białego Domu jest to, jak Kendra może mu dostarczyć alkohol. Porucznik Tilson zajmuje się na lotniskowcu sprzedażą nielegalnych leków. Talbott w chwili wybuchu kryzysu kupował marihuanę na bazarze w Islamabadzie. I tak dalej.
Serial cały czas balansuje na granicy dobrego smaku, a w kilku chwilach mocno ją przekracza. Zarówno humor sytuacyjny, jak i słowny idealnie pasują do wspomnianych wcześniej komedii. Zespół ZAZ (Zucker, Abrahams i Zucker) byłby dumny, że wzorce stworzone w latach 80. funkcjonują tak dobrze w 2015 roku. Szkoda tylko, że to jest serial, który zajmuje miejsce "Veepa". "Świat w opałach" przy tej produkcji jawi się jako wyjątkowo toporny.
Totalny cynizm, a także chaos polityki w "Veepie" był pokazany z dużą dozą wyrafinowania. Tam wulgaryzmy i zachowanie bohaterów miały swój cel. Miały coś pokazać – a za komediową otoczką kryły się całkiem poważne diagnozy, dotyczące nie tylko Waszyngtonu, ale i ludzi którzy robią w nim kariery. Tutaj obrzydliwe żarty i sytuacje momentami mogą śmieszyć, ale nie kryje się za nimi nic. HBO przyzwyczaiło nas do inteligentnych komedii, niestety "Świat w opałach" do nich nie należy. Tu żarty ze ścinania głów są na porządku dziennym, szkoda tylko że niczemu nie służą. Owszem, fabuła szybko się rozkręca, a kryzys eskaluje do ogromnych rozmiarów, ale to może nie wystarczyć, aby zatrzymać widzów przed ekranem.
To oczywiście nie oznacza, że oglądanie "Świata w opałach" jest całkowitą stratą czasu. Zwłaszcza Aasif Mandvi i Maribeth Monroe dodają serialowi uroku. Trudno trzymać kciuki za głównych bohaterów, ale tę dwójkę można polubić. Nihilistyczne poczucie humoru w tej produkcji HBO nie niesie niestety żadnego wyraźnego przesłania, ale w niektórych sytuacjach może autentycznie bawić, nawet jeśli ta wesołość jest podszyta lekkim zażenowaniem.
"Świat w opałach" zapowiadał się nieźle, niestety "Veep" i "Dolina Krzemowa" podniosły poprzeczkę bardzo wysoko, jeśli chodzi o komedie HBO. Jeśli ktoś chce przypomnieć sobie klimat lat 80., to może poczuć się usatysfakcjonowany nowym serialem HBO. Jeśli nie, to "Świat w opałach" będzie tylko ciekawostką lub wręcz nieudanym eksperymentem, nad którym nie warto się dłużej zastanawiać. Wygląda na to, że oczekiwanie na kolejny sezon przygód Seliny Meyer oraz ekipy z Pied Piper będzie wyjątkowo trudne.