"Veep" (4×10): Demokracja, głupcze!
Michał Kolanko
17 czerwca 2015, 20:03
Zarówno Selina Meyer, jak i jej ekipa zapłaciła bardzo wysoką cenę w trakcie kampanii prezydenckiej, której finał mogliśmy obejrzeć w ubiegłą niedzielę. Przy okazji dowiedzieliśmy się, jak może działać amerykańska demokracja. Spoilery!
Zarówno Selina Meyer, jak i jej ekipa zapłaciła bardzo wysoką cenę w trakcie kampanii prezydenckiej, której finał mogliśmy obejrzeć w ubiegłą niedzielę. Przy okazji dowiedzieliśmy się, jak może działać amerykańska demokracja. Spoilery!
Pytanie, które zawisło nad "Veepem" w tym sezonie, było bardzo poważne i dotyczyło podstawowej kwestii: jak Selina i jej zespół poradzą sobie z prawdziwą odpowiedzialnością za losy kraju? "Veep" oparty był na założeniu, że wiceprezydent Meyer nic nie może, bo na taki los skazuje ją amerykańska konstytucja i kształt tamtejszej polityki. W 4. sezonie to ona była prezydentem. O ile twórcy serialu poradzili sobie z tym wyzwaniem całkiem dobrze – chociaż nie bez problemów – to Selina miała coraz większe kłopoty.
Rozwiązanie przedstawione w finale – jednym z najlepszych odcinków sezonu, z którym mogą wygrać chyba tylko "Tehran", "East Wing" i "Testimony" – nie jest sprzeczne z amerykańskim prawem. Wydaje się absurdalne na pierwszy rzut oka, ale wariant, w którym wiceprezydent staje się prezydentem po remisie w Kolegium Elektorskim i remisie w głosowaniu w Izbie Reprezentantów, jest realny, chociaż mało prawdopodobny. Tak działa amerykańska demokracja. Finał – który odwzorowuje noc wyborczą – dobitnie to pokazuje.
To okazuje się zaskoczeniem nawet dla doradców Seliny, którzy – gdy tylko sytuacja zbliża się do remisu – w panice szukają w Google wyjaśnień, co zrobić dalej. Okazuje się, że to Tom James (Hugh Laurie) zostanie prezydentem. Remis w Kolegium Elektorskim zdarzył się dwukrotnie w historii USA, co powoduje, że cała sytuacja nie jest tak nierealna. Jak jednak zauważa Kyle Kondik, analityk polityczny, który jeszcze w styczniu rozpisał podobny scenariusz na wypadek remisu w prawdziwych wyborach w 2016 roku, jednoczesny remis w kolegium i w Izbie Reprezentantów (o którym mówił w finałowym odcinku Kent, a który otwiera drogę do prezydentury Tomowi) jest raczej niemożliwy, ze względu na demografię USA. Bo remis w Izbie oznacza, że Demokraci zyskali dużo głosów i mandatów, co podważa możliwość wystąpienia remisu w wyborach prezydenckich. To jedyna słabość całego scenariusza, który jednak jest całkowicie zgodny z Konstytucją USA, chociaż politycznie mało realny.
"Election Night" jest może i przerysowanym scenariuszem, ale trafnie pokazuje absurd całego systemu. To ogólnie jest zgodne z całym pomysłem na serial: chociaż Selina nie miałaby szans nawet na remis po licznych wpadkach i użyciu danych o rodzicach, którzy stracili dzieci, do kampanijnych celów, to wszystkie opisane w sezonie sytuacje mogłyby się zdarzyć w mniejszej lub większej skali.
"Veep" to komedia, która niezwykle trafnie pokazuje charakterystyczne cechy polityki, a zwłaszcza ludzi, którzy ją "robią". W pewnym sensie jest to niezwykle przygnębiający serial. Frank Underwood to postać tak przerysowana, że z sezonu na sezon coraz trudnej brać ją poważnie. Tymczasem każdy, kto zetknął się z prawdziwą polityką, wie, jak trafny bywa "Veep" w opisie rzeczywistości. I to może być naprawdę smutna wiadomość dla widzów, którzy liczyli na to, że w polityce trafiają się idealiści jak z "Prezydenckiego pokera".
Cynizm pokazany w tym sezonie jest niemal obezwładniający. Selina jest gotowa poświęcić wszystko dla władzy – nawet rodzinę, co było widać w przedostatnim odcinku. Nie ma czegoś takiego jak przyjaźń czy lojalność. Szukanie kozłów ofiarnych, zrzucanie odpowiedzialności, zasada "im mniej wiem, tym lepiej" – to wszystko pokazano w tym sezonie perfekcyjne. I jednocześnie widać, że władza tutaj jest celem samym w sobie. Doradcy Seliny startują z kampanią lobbingową przeciwko własnej flagowej ustawie, gdy tylko okazuje się, że nie pomoże w zwycięstwie w wyborach, ale jednocześnie mogłaby pomóc tysiącom rodzin.
"Veep" to serial, który nie istniałby bez bardzo silnej obsady. Gary (Tony Hale) wyróżnia się jako absurdalnie wręcz lojalny "asystent osobisty" Seliny. Jednocześnie w świecie totalnego cynizmu to Gary wydaje się najbardziej ludzki i sympatyczny. Każdy doradca ma własną agendę, a w 4. sezonie poznajemy też świat lobbingu, dzięki Danowi i jego nowej pracy. Jednak lobbiści nie różnią się od polityków czy sztabowców poziomem moralności – wszyscy są mniej więcej na tym samym, bardzo niskim poziomie.
Alkohol, przekleństwa, stres, chaos, wzajemne podkopywanie się, ambicje, pogarda dla innych – to wszystko "Veep" pokazuje we właściwym sobie stylu. Jest to na tyle lekka forma, że całość świetnie się ogląda, ale pod warstwą rozrywkową ukryta jest prawda o tym, jak działa polityka i co znaczy dla ludzi, którzy się nią zajmują.
Nawet Tom James – który na początku wygląda na politycznego nieudacznika czy też typową maskotkę – okazuje się sprawnym, wyrachowanym politycznym graczem. Pozory w polityce bardzo lubią mylić. Tak jest i tym razem, chociaż akurat Hugh Laurie nie rozwinął w pełni skrzydeł w tym sezonie. Jego wejście do serialu nie okazało się przełomem.
4. sezon "Veepa", mimo paru słabszych odcinków i wątków, jest jednak niedościgniony. I dlatego oczekiwanie na kolejny będzie tak trudne.