"Sense8" (1×01-03): Pocztówka z twistem
Marta Wawrzyn
8 czerwca 2015, 20:03
To w zasadzie było do przewidzenia: imponująco prezentujący się na papierze serial Wachowskich okazał się, dokładnie tak jak ich ostatnie filmy, piękną, dobrze zrealizowaną wydmuszką. Czy warto go oglądać mimo to?
To w zasadzie było do przewidzenia: imponująco prezentujący się na papierze serial Wachowskich okazał się, dokładnie tak jak ich ostatnie filmy, piękną, dobrze zrealizowaną wydmuszką. Czy warto go oglądać mimo to?
"Sense8" prawdopodobnie nie jest tym, czego ktokolwiek z nas się spodziewał. Zwiastuny zapowiadały coś na kształt zrealizowanych z większym rozmachem "Herosów", tymczasem dostaliśmy bardzo wolno rozwijającą się opowieść, w której póki co mniej chodzi o ratowanie świata, współdziałanie czy też jakiekolwiek wątki fantastyczne, a bardziej o zwykłe historie obyczajowe. Tak banalne, stereotypowe, nieciekawie poprowadzone i przeciętnie zagrane, że gdyby serial miał premierę w trakcie sezonu jesienno-zimowego, pewnie odpuściłabym sobie dalsze oglądanie.
Choć i tak nie wierzę, że coś jeszcze z tego będzie, bo pierwsze trzy odcinki to irytująca, kolorowa pocztówka, w zamierzeniu chyba mająca prezentować różnorodność i wspaniałość tego świata. Niestety, miejsca akcji wybrano dość oklepane i wyeksploatowane przez popkulturę, a na dodatek nikt z ósemki głównych bohaterów nie chce wyjść poza stereotyp.
Chłopak z Nairobi (Aml Ameen) jeździ "typowo afrykańskim" vanem, na którym wymalowany jest Jean Claude Van Damme, najwyraźniej w krajach Trzeciego Świata wciąż uważany za popularnego aktora. Córka bogatego przedsiębiorcy z Seulu (Doona Bae) w dzień pracuje w firmie ojca, wieczorami wyładowuje się, trenując sztuki walki. DJ-ka z Londynu (Tuppence Middleton) oczywiście jest wrażliwą osóbką, która przesadza z narkotykami i wpada w kłopoty. Mieszkający w Berlinie facet o rosyjskim nazwisku (Max Riemelt) żyje z włamywania się do sejfów. Meksykański gwiazdor, pozujący na typowego macho (Miguel Ángel Silvestre), szybko okazuje się gejem. W San Francisco oczywiście mieszkają lesbijki, z których jedna kiedyś była facetem (Jamie Clayton i Freema Agyeman – ta druga jest jedyną chyba osobą z obsady, która rzeczywiście wpada w oko od pierwszej chwili). Dziewczyna z Indii (Tina Desai) wychodzi za mąż za bogatego faceta, choć go nie kocha. A do tego jeszcze mamy policjanta z Chicago (Brian J. Smith) o polskim nazwisku, bo innych w tym mieście nie ma.
Krótko mówiąc, banał za banałem, stereotyp za stereotypem. Przeciętne historie, przeciętne dialogi, mnóstwo kulturowych uogólnień. Nie widać ani jednej próby przełamania wyświechtanych schematów, Wachowscy wyraźnie najlepiej się czują, podążając szlakami przetartymi przez setki reżyserów i scenarzystów. Efekt jest taki, że na razie nie są w stanie mnie zainteresować ani odwiedzanymi miejscami – sprowadzanymi do dość typowych kolorowych migawek – ani nagryzmolonymi grubą kreską bohaterami.
Sam wątek główny – połączenia ósemki sensate'ów w sprawnie działającą drużynę – rozwija się w ślimaczym tempie. W pierwszych odcinkach otrzymujemy zaledwie zarys – wszystko zaczyna się od śmierci pewnej nieznajomej blondynki (Daryl Hannah), która w jakiś sposób jest przez całą naszą ósemkę odczuwalna. Widzimy też, jak co jakiś czas na chwilę ich światy się przenikają – a to ktoś wpadnie na minutę do nieznanego miejsca, a to usłyszy grzmot w słoneczny dzień, a to jakiś kurczak teleportuje się na eleganckie biurko na drugim końcu świata. Pod koniec trzeciego odcinka zobaczycie fajną scenę walki, która rzeczywiście coś wnosi i pokazuje możliwości współpracy sensate'ów, ale wcześniejsze krótkie "spotkania" to tylko zabawa dla samej zabawy. Ci ludzie dopiero zaczynają się orientować, że coś się dzieje, nie podejmują żadnych wspólnych działań, wszystkim rządzi chaos.
O ile pod względem treści pierwsze odcinki "Sense8" wydają się kompletnie puste, forma robi wrażenie od pierwszych minut. Nawet nie chodzi o to, że serial kręcono w tylu miejscach naraz, sama realizacja jest po prostu wyśmienita. Wachowscy z lekkością skaczą po miastach, osobach i wątkach, jedne sceny płynnie przechodzą w drugie, a dynamiczny montaż sprawia, że ogląda się to jak bardzo długi teledysk o rozbuchanej formie. Albo ruchomą pocztówkę – tu trochę bollywoodzkich tańców, tam pub w Londynie, parada gejów i lesbijek, walczący Koreańczycy, biedni mieszkańcy czarnej Afryki, jakiś gostek sikający na grób niczym Frank Underwood (to jakieś netfliksowe zwyczaje?). Toczy się to wszystko płynnie przed siebie i specjalnie nie męczy widza, ale też ani na moment nie chce stać się czymś więcej niż zwykłą papką.
A na dodatek Wachowscy wyraźnie sobie ubzdurali, że główny wątek będzie rozwijał się wolno. W 1. sezonie ósemka bohaterów ponoć nawet nie ma się spotkać, na razie mają tylko krótkie momenty świadomości, że nie są sami. A Jonas (Naveen Andrews), którego zadaniem jest przygotowanie drużyny do działania i uświadomienie, że ktoś na nich czyha, wyraźnie ma z tym póki co kłopoty. Widz musi uzbroić się w cierpliwość, jeśli interesuje go opowieść o ósemce ludzi dokonujących razem cudów. Na razie jedyny cud, jaki się tutaj może zdarzyć, to cierpliwe trwanie przed ekranem.
Na szczęście "Sense8" nie trzeba oglądać uważnie. To serial, który nada się i do kotleta, i do prasowania czy też sprzątania. Kiedy będzie się działo coś ważnego, na pewno to zauważycie, bo Wachowscy takie momenty potrafią zaakcentować w sposób daleki od subtelnego.
"Sense8" nie ma zadatków na wybitny dramat, a interesującą współczesną baśnią – to określenie nie moje, a samych twórców – też na razie być nie chce. Jest tylko pocztówką, w której mamy trochę akcji, trochę seksu, trochę gadania i mnóstwo różnych kolorów. Nawet kontrowersji czy też przełomów obyczajowych za bardzo tu nie widać, bo nie żyjemy w czasach, kiedy kogoś dziwi homoseksualny macho, który boi się wyjść z szafy, albo dwie lesbijki, w tym jedna po zmianie płci. Gdyby Wachowscy chcieli to pokazać w stacji typu NBC, większy problem niż z nadreprezentacją związków osób tej samej płci mieliby z tym, że kilkoro bohaterów pali papierosy. To jest widok, którego dzisiejsza telewizja stara się unikać. Mniejszości wszelkiego typu przestały być aż tak interesujące, bo współczesne produkcje telewizyjne wypełnione są nimi po brzegi.
Krótko mówiąc, "Sense8" to serial ładny, świetnie zrealizowany i cudownie pusty w środku. Ogląda się go nawet nieźle, ale nie ma też większego powodu, aby oglądanie kontynuować.