"Louie" (5×07-08): Pierdzenie i śmierć
Marta Wawrzyn
5 czerwca 2015, 19:33
Największemu ponurakowi wśród komików przydarzyło się w tegorocznym finale coś wyjątkowo absurdalnego i przygnębiającego. Ale jego życie toczyć się będzie dalej tym samym torem – i obyśmy my to zobaczyli, bo na razie zamówienia na kolejny sezon nie ma. Spoilery, oczywiście.
Największemu ponurakowi wśród komików przydarzyło się w tegorocznym finale coś wyjątkowo absurdalnego i przygnębiającego. Ale jego życie toczyć się będzie dalej tym samym torem – i obyśmy my to zobaczyli, bo na razie zamówienia na kolejny sezon nie ma. Spoilery, oczywiście.
Wyjątkowo krótki, bo zaledwie 8-odcinkowy sezon "Louiego" zakończył się podwójnym odcinkiem "The Road", który wyemitowano tydzień po tygodniu, ale należy go traktować jak jedną całość. Główny bohater, będący alter ego twórcy serialu, Louisa C.K., wyrusza w dość dla niego typową trasę. Zwykle takie rzeczy oglądamy z perspektywy tego, co się dzieje na scenie, tym razem Louie odsłonił kulisy.
I choć to, co się dzieje za kulisami, kiedy komik podróżuje po Ameryce, nie jest tak ekscytujące jak wyjazd do Afganistanu, w tym przypadku zdecydowanie ma swój urok. Już od pierwszej sceny, w której oglądamy, jak wygląda pakowanie się w taką podróż. Gacie na poniedziałek, wtorek, środę, czwartek… Koszulka na poniedziałek, wtorek, środę, czwartek… Scena była tym fajniejsza, że na końcu dostaliśmy to samo, tyle że w sklepie z odzieżą, po tym jak Louie zgubił walizkę. Taka klamra to niby drobiazg, a jednak potrafi zamienić zwykły odcinek w coś godnego zapamiętania.
Bo pierwsza część "The Road" to dużo zwyczajności, z lekką tylko nutką surrealizmu, kiedy komik błąka się po lotnisku z zagubioną muzułmańską dziewczynką, a potem patrzy na to, co odpowiednie służby robią z pozostawionym bagażem. Obie sceny ogląda się jak coś wyjętego z innej rzeczywistości, choć pewnie i jedna, i druga sytuacja faktycznie może się człowiekowi na amerykańskim lotnisku przydarzyć.
W "The Road Part 1" pojawił się jeszcze problem z motelową plamą ze spermy wielkości człowieka, pytanie "Gdzie jest Roger?" oraz przyjacielski aż do przesady kierowca o imieniu Mike, który koniecznie chciał wiedzieć, jak bardzo Nowy Jork różni się od Cincinnati. Oglądało się tę część jak dość specyficzne, ale nie aż tak nietypowe obserwacje człowieka, który odbywa bardzo dużo tego typu podróży. Ale to było zaledwie preludium do tego, co wydarzyło się w odcinku finałowym.
Tym razem Louie znalazł się w Oklahoma City, gdzie miał zabukowany tydzień występów w klubie i musiał dzielić mieszkanie z gościem o imieniu Kenny (Jim Florentine), też komikiem, amatorem zupełne innego rodzaju żartów. Takich, które – w przeciwieństwie do tych prezentowanych przez Louiego – podobają się publice spoza Nowego Jorku. Zmieniająca się dynamika krótkiej relacji z Kennym i rosnąca frustracja Louiego poprowadzone zostały świetnie, ale, jak się okazało, prawdziwą atrakcją odcinka nie okazały się ani rozmowy o życiu, ani żarliwa obrona żartów o pierdzeniu, a dramatyczne, przerażające i strasznie śmieszne zdarzenie, które miało miejsce, kiedy obaj panowie próbowali skorzystać jednocześnie z tego samego klozetu, tylko w różnym celu.
Louis C.K. jest prawdziwym mistrzem w snuciu opowieści, w których zupełnie zwyczajne, najbardziej banalne pod słońcem wydarzenie przemienia się ni z tego ni z owego w prawdziwą farsę. I czarnego humoru, i kompletnie odjechanych pomysłów było już w serialu sporo, ale chyba jeszcze nigdy nie widzieliśmy czegoś tak absurdalnego, mrocznego i szokującego jak klozetowa śmierć biednego Kenny'ego. W jednej chwili próbujesz zająć górne piętro kibelka, w drugiej cię nie ma. Bum.
Oświadczenie właściciela klubu, że więcej Louiego nie zatrudni, oraz potępiające spojrzenie absolutnie jego wyjątkowej córy mówią więcej niż wszystkie komentarze, jakie my tutaj możemy popełnić. Wstydź się, Louie, kolega od pierdzących żartów umarł, a ty nic nie zrobiłeś, tylko gapiłeś się bezmyślnie. Wstydź się, Louie, krytycy cię kochają, dostajesz nagrody Emmy, a tymczasem biedne sitcomy CBS są kasowane, kiedy wyczerpią im się już pomysły na dowcipy o problemach gastralnych. Wstydź się.
W "The Road Part 2" Louis C.K. bardzo sprytnie zawarł wszystkie powody, dla których jego serial nie ma takiej oglądalności jak popularne sitcomy. Bo zamiast sprawiać, że widz śmieje się do rozpuku, on bez sensu smęci. Bo żartuje na tematy, na które się nie żartuje. Bo zwraca się do garstki nowojorskich snobów, a nie zwykłego, spragnionego normalnej komedii człowieka. Publika z klubu w Oklahoma City to Ameryka w pigułce. Co tam Ameryka – to cały świat, który tym głośniej rechocze podczas "The Big Bang Theory", im głębszego dna sięga poziom żartów.
Kenny zapewne już zawsze będzie miał miejsce w pamięci Louiego, ale to, co się zdarzyło w toalecie w Oklahomie, nic w jego życiu nie zmieni, nie sprawi, że nagle komik zacznie poszukiwać sensu tam, gdzie do tej pory go nie widział. To nie pierwsza śmierć w serialu i pewnie nie ostatnia. Wszystko będzie się dalej toczyć swoim torem. Kiedy Louie wraca do domu, na jego lodówce ląduje nie facjata zmarłego tragicznie kolegi, a zdjęcie zrobione z nieznajomymi paniami w kostiumach z czasów wojny secesyjnej. Swojej córce nie przyznaje się jednak, że spotkało go przypadkiem coś tak zaskakująco sympatycznego, tylko opowiada jakąś kosmiczną historię o nieistniejącym przodku i wężach, które zjadały wszystko, co im wpadło w paszcze. Samo życie, sam "Louie".
O ile poprzedni sezon serialu Louisa C.K., z Węgierką, która nie mówiła ani słowa po angielsku, podobał mi się tak sobie, ten jest chyba najlepszym ze wszystkich. Te osiem odcinków okazało się całkiem satysfakcjonującą podróżą przez wszystko to, co nowojorski komik ma do zaoferowania najlepszego. Było dużo dziwności w związku z Pamelą, był wyjątkowo surrealistyczny koszmar senny, była pokręcona dziecięca impreza z przerwą na wizytę w areszcie, była wreszcie ta cudna, absurdalna sekwencja z kupą w roli głównej. Samo komediowe złoto.
Ponoć temu, że ten sezon był aż tak krótki, winna jest trawka. Louis CK początkowo chciał opóźnić start 5. sezonu, tak by go kręcić dopiero na jesieni. Ale niestety pewnego dnia trochę się spalił, poczuł, że ma mnóstwo świetnych pomysłów, siadł i zaczął je spisywać, a następnie… zadzwonił do szefa FX, Johna Landgrafa, powiedzieć, że już jest gotowy i chce jednak zaprezentować nowy sezon wcześniej. Landgraf odrzekł, że OK, to możliwe, ale jeśli sezon ma być emitowany wiosną, to będzie miał mniejszy budżet, bo stacja zdążyła już wydać pieniądze. Louis CK na to przystał, efektem jest bardzo krótki sezon. A jego genialne pomysły, spisane podczas palenia trawy, okazały się ponoć zwykłym bełkotem.
Jaki z tego wniosek? Oczywiście taki, że FX koniecznie musi zamówić 6. sezon! W końcu ten miał być pierwotnie dłuższy. A na dodatek przekonaliśmy się, że ponury komik jest w wyśmienitej formie i zdecydowanie mu nie brakuje świeżych pomysłów.